26 kwietnia 2015


To była ostatnia sprawa o jakiej myślałam w kontekście mojego wyjazdu do usa. Zawsze były te ważniejsze ale które zaprzątały moją głowę. Nigdy nawet nie zastanawiałam się nad tym że mogę zatęsknić za ludźmi. Aż do wczoraj.

Sentymentalnie się trochę zrobi. Siedzieliśmy sobie, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Byliśmy tam razem i to był naprawdę dobry czas. I naszła mnie taka świadomość, że już tego my nie będzie. Że każdy pójdzie w swoją stronę że już za chwilę powiemy sobie ostatnie goodbye, spotkamy się pewnie za kilka lat, gdzieś między jednym wykładem a drugim, gdzieś w kawiarni kupując kawę która pomoże przetrwać kolejne godziny. Będziemy zaskoczeni i prawie wpadniemy sobie w ramiona. Spytamy co tam u ciebie i powiemy że koniecznie musimy się kiedyś umówić. Nigdy nie dojdzie do tego spotkania. Bo zbyt wiele czasu upłynie.

Może oni wciąż pozostaną blisko, ale ja będę tą która wyjechała spełniać marzenia i została w pewien sposób skreślona z ich życia. Pogodziłam się z tym, bo taka kolej rzeczy, ale nie zdawałam sobie z tego do końca sprawy, aż do wczoraj kiedy ta świadomość uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą.

Teraz nie doceniam tego co mam, co miałam, bo to przychodzi z czasem. Pewnie za kilka lat będę wspominać z małą tęsknotą te chwile które mieliśmy wszyscy razem.
Tak jak dziś, gdy poczułam na dłoni zapach papierosa, brzmi banalnie? Brzmi śmierdząco? Może i tak, ale mi przypomniał o czasach za którymi w głębi duszy mocno tęsknię i wiele bym dałam żeby chodź na chwilę się do nich cofnąć. Bo to był najlepszy czas jaki miałam. Czas gimnazjalnego buntu który przeszłam dość wcześnie. Czas młodzieńczej głupoty, picia whisky z butelki i palenia na obozie harcerskim. Czas który doceniłam dopiero teraz i którego nie przywrócę, ale wspomnienia które mam w głowie wciąż tam są, kartki pamiętnika pozostają niezmiennie zapisane. A dym papierosowy na dłoni skutecznie mi o tych czasach przypomina. 
Napisałam nawet do jednej z osób dzięki którym ten czas był niezapomniany. Miło by się było spotkać, ale to już nie to samo. Dzielą nas trzy lata, które każda z nas przeżyła z innymi ludźmi i w inny sposób.

Jak jest morał tej mojej nieogarniętej bajki? Że życie trzeba docenia i w życiu trzeba trochę poświęcać. Bo wszystkiego mieć nie możemy. Ale wciąż jest ono piękne.


It was the last thing I was thinking about when it comes to my leaving to USA. There was always more important stuff which I had in my head. I have never though that I can miss people. Till yesterday.

Its becoming sentimental. We were sitting, talking about everything and nothing. We were there together and it was really good time. And then suddenly I realized that there will be no us. That all of us gonna go to different direction, that in moment we gonna say last goodbye, that we gonna meet maybe in few years, somewhere between one class and another in coffee store buying coffee which gonna help us survive the day. We gonna be surprised and we will hug each other. We gonna ask whats up and we gonna say we definitely have to meet each other. This meeting not gonna happen. Because too much time passed.


Maybe they still gonna be close, but I am gonna be the one who left, left to come true my dreams and was crossed from their life.. I agreed with this, because thats part of the life, but i didn't realized fully till yesterday that it's gonna hurt.

Now i don't appreciate what i have because it comes with time. Probably in few years I am gonna miss this time we had together. 
Like today, when I felt cigarette on my head. Sounds stupid? Sounds disgusting? Probably yes, but this little thing remind me about times which I really miss for and I would give a lot to come back there just for a while. Because it was the best time I had. Time of teenager rebellion which i had pretty early. Time of teenager stupidness, drinking whiskey from the bottle and smoking while scout camping. Time which I appreciate now but time which will never come back, but memories are still in my head and pages of my diary are still wrote. And smell of cigarette is still reminding me about that time..

I wrote to one person who made that time unforgeable. It would be nice to meet but its not the same anymore. There is 3 years difference between us, which we experienced with different people and in different way.

What is the moral of this fucked up story? That we have to appreciate life which we have now and we have to devote a lot because we cant have everything. Life is still beautiful anyway.

Ciao.

Saying goodbye.
09:29

Saying goodbye.

20 kwietnia 2015


Kiedy już przebrnęłam przez stertę papierów wizowych. Wypełniłam wszystko co wypełnić trzeba było, przy pomocy cudownych AP bez których dostałabym jeszcze większego szału. Bo niektóre pytania są po prostu niezbyt oczywiste, nie mówię o tych 'Jesteś terrorystą?'. Miałam zamiar napisać krok po kroku jak to wszystko ogarnąć, nawet zaczęłam, ale zwątpiłam :) Trochę się po stresowałam, umęczyłam i finalnie umówiłam się na spotkanie. Dziś godzina 11 00.

Jako, że lubię być na czas, to po licznych autobusowych zawirowaniach przez które byłam przerażona, że nie zdążę do konsulatu dotarłam tam na godzinę 10 55. Kraków przy ambasadzie śledzia. Nie wiedziałam o co chodzi aż nie sprawdziłam google map :)

To już mam do siebie, że najbardziej stresuję się przed a gdy już nadchodzi ten moment, to staram się śmiać do siebie jak głupia, żeby trochę ten stres zluzować no i przechodzi. Tak było i dziś. Całą drogę starałam się praktykować jogowy oddech który podobno miał mi pomóc wyciszyć się bulshit! Weszłam do ambasady cała w nerwach ( btw. żadnej kolejki na zewnątrz nie było ) I z tego wszystkiego zostawiłam swoją kurtkę i szalik zaraz przy wejściu. Kiedy już przeszłam przez bramkę, stres uciekł. Przyszła kolej na Panią która sprawdziła tylko mój DS-160 i paszport. A potem ustawiłam się w nie tak tragicznej kolejce do kolejnej Pani która zbierała odciski, pytała po co lecę i wzięła jeszcze mój DS-2019 i to by było na tyle. Numerek w ręce i czekamy. 118 taki numer wyświetlał się gdy weszłam do poczekalni, ja miałam 134. Były czynne 4 okienka więc wszystko poszło dość sprawnie. Mały stres przyszedł gdy na tablicy wyświetlił sie 132. A potem już z górki :)

Gdy tylko podeszłam do okienka i usłyszałam bardzo amerykańskie 'good morning' wiedziałam ze wiza jest moja! Sam konsul chyba też wiedział o tym od początku. Nie poprosił mnie o żadne dodatkowe dokumenty.. A pytania zadawał gdzieś pomiędzy wypełnianiem wszystkiego na komputerze. O co pytał?
- Czy lecę do Connecticut, na moją odp że lecę do California powiedział, że to nawet lepiej. 
- Czy kiedyś podróżowałam
- Czy opiekowałam się dziećmi. Moja odpowiedz "of course a lot" bardzo go usatysfakcjonowała xd
- Czy zapoznałam się ze swoimi prawami, odpowiedziałam że nie ponieważ nie dostałam tej broszury. A on, że to nic i dał mi ją. Nawet nie powiedział żebym sie z nią zapoznała.


I tyle! Nic o przyszłości, przeszłości, nic o rodzinie nic o niczym xD A potem gdy zaczął podpisywać papierek wiedziałam że wiza jest moja, wtedy już tak oficjalnie i powiedział oczywiście ' visa approved' Pochwalił mój angielski. Na pożegnanie powiedział, że życzy mi cudownego roku w Californi. Oczywiście rozmowa była po angielsku i trwała nie więcej niż 2 minuty. Cała w skowronkach wyleciałam z pomieszczenia. Zeszłam na dół i pytam czy gdzieś tu może jest moja kurtka bo zostawiłam?
' Taka fioletowo-różowa?' 'Tak to ta' ' No to już jej nie ma' 'Jak to nie ma?!' ' Żartuję jest pod spodem xd' 
Myślałam że będę wracać w samej bluzce a na zewnątrz prawie halny. Z konsulatu wyszłam o 11 30, także tempo ekspresowe i nie przestawałam uśmiechać się do siebie jak głupia..

Jak już mówiłam byłam w Krakowie, nikt mnie nie zjadł i wizę dostałam. Więc jeśli macie bliżej do Krk to zapewniam was nie ma sensu jechać do Warszawy tylko dlatego, że jedna dziewczyna pechowo nie dostała tej wizy w Krakowie.. Apropo konsulatu w Krakowie:
-  Nie ma wieszaka na ubrania
-  Nie ma praw po polsku tylko broszura po angielsku
- Podczas rozmowy wszystko jest odgrodzone od poczekalni i od innych okienek co daje trochę prywatności, a czego podobno w Warszawie nie ma.

A więc jak widzicie nie ma się czego bać, ale sama wiem że i tak nikogo tym stwierdzeniem nie przekonałam, bo każdy musi to przejść na własnej skórze. Ale z tego co mi się wydaję to Au pair'kowa wiza to czysta formalność dla nich i w pewnym sensie dla nas też. Anyway, positive attitude najważniejsze!

Happy girl ściska!
Ciao!
Visa approved!
12:15

Visa approved!

12 kwietnia 2015



Kilka dni przed matchem numer 7 zastanawiałam sie czy faktycznie istnieje coś takiego jak to nazywane
prze zemnie "pik" czy faktycznie można poczuć, że to właśnie ta rodzina jest dla nas. Odpowiadając na moje własne pytanie, cholibka można!
Wiecie jak to jest czuć przerażenie, radość, strach, ekscytację, niepewność i ogromne szczęście w jednym momencie? Nie? To ja właśnie tak czułam się przez kilka dni po rozmowie z rodziną #7

Ale po kolei. Od początku czułam, że to może być to. Mało komu o tej rodzinie powiedział, później nawet kłamałam, że rozmowa przebiegła beznadziejnie. Wiecie żeby nie popełnić tego błędu co przy rodzinie #1 i nie ekscytować się zbyt wcześnie.
Pierwsza rozmowa była z hostką, wycięte cudowne półtorej godziny z mojego życia. Wiele się dowiedziałam i co dziwne przez całą rozmowę praktycznie sie nie stresowałam. Przyznam też że bardzo miło zaskoczyło mnie to że hostka pamiętała tak dużo szczegółów z mojego ogromniastego listu czy filmiku!  Nie owijała też w bawełnę, mówiła że chłopcy czasem się kłócą jak to chłopcy. Jestem jej za to wdzięczna, bo lepiej wiedzieć niż później być w szoku. Była ze mną szczera w tej i w wielu innych sprawach co bardzo mi się podoba. Po rozmowie spytałam siebie czy to to? Uśmiech i ekscytacja która się we mnie gotowała odpowiedziały mi na to pytanie. Był tez taki mały, cichy, nieśmiały głosik. Lubię ich. Potem przyszła kolej na kolejne maile i skype z Hostem.
Nie wiedzieć dlaczego dostałam tez telefon od konsultantki w US z pytaniem o interview, czy dobrze poszedł, czy rodzina mi się podoba i czy byłabym gotowa do nich pojechać. Zestresowana i podekscytowana Anka mówi 3xYes.
8 dni po cudownym wstąpieniu ich na mój profil mój Perfect Match zostaje potwierdzony!


Coś więcej o rodzinie:

- 3 chłopców (7,5,3)
- Hostka w domu. Pochodzi z Australii gdzie mieszkali przez 6 lat.
- Host mocno zapracowany i często podróżujący.
- Będę ich pierwszą Au pair :)
- Moja rola będzie polegała głównie na opiece nad dwoma starszymi bardzo aktywnymi, jednak o artystycznych duszach chłopcami. Będziemy jeść lody, grać w kosza i na gitarze. W  między czasie jakaś szkoła i te sprawy :)
- Najmłodszy S to najszczęśliwsze i najsłodsze dziecko jakie kiedykolwiek widziałam!
- HM jako że jest stay at home mum będzie opiekować się młodszym chłopcem bo "przecież nie możesz za dużo pracować"
- Mój schedule będzie wyglądał dość typowo, godzinka rano i po południu  kilka.
- Rodzina mieszka na prywatnym osiedlu, przez co do centrum mam około 15 min.
- Auta do własnej dyspozycji nie mam, jednak gdy hostka dowiedziała się o mojej miłości do jazdy powiedziała, że to "wonderful" i mogę jeździć kiedy tylko chcę jej autem. Nawet w weekendy i wieczorne piątki.
- Rodzina wydaję się bardzo elastyczna jeśli chodzi o schedule.
- Dostanę duży pokój w stylu vintage z łazienką.
- Podróżnicy z zamiłowania.
- Jestem w nich zakochana <3

Lokalizacja

San Jose, niecała godzinka od cudownego San Francisco! A jeszcze mniej do nadmorskiego Santa Cruz.
Tak naprawę nigdy nie marzyłam o Californii. Przez chwilę dałam się wkręcić w to całe californiamaniakowanie, ale potem mi przeszło. Ale los chciał, że ten stan pchał mi się na profil zaskakująco często. No i tam też wyląduje i miejmy nadzieję spędzę cudowny rok mojego życia!
Za sobą mam kolejny skype z rodziną i kilkanaście maili, z godziny na godzinę utwierdzam się w przekonaniu jaką szczęściara jestem i że lepiej trafić nie mogłam. Można powiedzieć, że odliczam dni do mojego wylotu!

A więc Ameryko nadchodzę 1 czerwca! Módlcie się o moją wizę i maturę! Jeśli ktoś jest w okolicach SF to walcie do mnie drzwiami i oknami!

Ciao!
Perfect Match!!
12:54

Perfect Match!!

7 kwietnia 2015

Zmieniłam szablon, znowu. Znając mnie już niedługo zmienię go ponownie. Bo to wciąż nie to czego szukam.. Założyłam też instagrama wiecie tak przyszłościowo, siedzi sobie w internecie i czeka na swój moment. Więc jeśli chcielibyście mnie przyszłościowo zaobserwować to zapraszam. Tyle z ogłoszeń parafialnych, przejdźmy do sedna :)

Jak wiecie jestem w agencji APiA mój room został otwarty 19 lutego, oficjalnie zamknięty 1 kwietnia. Wiem, wiem.. Nie spieszyło mi się, ale mam usprawiedliwienie, święta.
Nie przedłużając, Enjoy! :)

Match #1

- Trójka dzieci: chłopcy ( 10,8,6)
- Lokalizacja: Cleveland (Ohio) , przeprowadzka w okolice San Francisko (California) 

Bardzo mi się spodobali, jednak była to pierwsza rozmowa skype dlatego czuję że to ja zawaliła, po rozmowie jeszcze chwilę popisałam z Hostką, zadałam pytania, ona stwierdziła że najlepiej by było pogadać o tym na Skype. Niestety później kontakt się urwał, nie odpowiedzieli na mojego maila i zeszli z profilu bez żadnej odpowiedzi. Nie miło. 
Byłam nimi zafascynowana, bo dużo podróży, własne auto, San francisko. Ale później przyznałam się sama przed sobą że nie rozmawiało mi się z nimi dobrze. Niebo a ziemia z rodzinami przyszłymi.

Match #2

- Trójka dzieci: chłopcy ( 4,2 ) i dziewczynka ( 5)
- Lokalizacja: New York (NY)

Rodzina widmo. Napisałam do nich, odpowiedzi się nie doczekałam. Ale to chyba dobrze bo i tak ich nie chciałam. Praca w weekendy i w tygodniu rano, brak auta, a rodzice okropnie zapracowani. Po tygodniu system automatycznie zdjął ich z mojego profilu. 

Match #3

- Trójka dzieci:  dziewczynki (8,5) i chłopiec (2)
- Lokalizacja: San Jose ( California )

Wysłali mi miłego maila z pytaniem czy chciałabym sie umówić na skype, oczywiście sie zgodziłam. Z hostką rozmawiałam półtorej godziny, na ekranie przewinął się również HD z którym się przywitałam młodsza dziewczynka, a starsza cały czas siedziała z mamą, bardzo nieśmiania, po godzinie rozmowy zaśpiewała mi piosenkę a później nawet chwilkę rozmawiałyśmy.
Atmosfera była cudowna, ale to nie było jednak to, brak auta, dużo godzin pracy, pochodzili z Rosji i w domu porozumiewali się w tym języku i co najważniejsze mam mało doświadczenia z takimi maluchami age2. Bardzo mi się podobali, ale rozsądek był silniejszy. Napisałam o tym rodzinie, na szczęście sama nie musiałam zrezygnować bo oni to zrobili pierwsi, życzyli powodzenia i tyle ich widziałam.

Match#4

- Dwójka dzieci: dziewczynki (7,5)
- Miami (Floryda)

Nie wiem czy można tą rodzinę nazwać match'em bo znaleźliśmy się przypadkowo. Anyway, wszystko pięknie ładnie, ale za bardzo mnie chcieli chociaż nawet nie rozmawialiśmy na skype. Coś musiało być z nimi nie tak. :)

Match #5

- Trójka dzieci:  chłopcy (7,3) i dziewczynka (4)
- Lokalizacja: New York (NY)

Mieli krótki list, ale bardzo miły. Umówiłam się z nimi na skype jeszcze tego samego dnia kiedy weszli na mój profil, rozmawialiśmy około pół godziny, hostka wydawała się miłą osobą, poznałam też najstarszego chłopca, co prawda nie wiele rozumiałam, bo akurat stracił zęby :D Ale był bardzo otwarty i miły. Ostatecznie się pożegnaliśmy ponieważ nie mogliśmy się dogadać co do dziwnego schedule i nasze daty wylotu się nie zgadzały. W przeciwieństwie do rodziny #1 napisali miłego maila i życzyli powodzenia. 

#Match6

- Piątka dzieci: dziewczynka (5) i czworaczki (7)
- Lokalizacja: New Orleans (Louisiana)

Mieli tak cudowny list, że nie mogłam im nie odpisać. Jednak praca z piątką dzieci to zdecydowanie za dużo jak na mnie. Zwłaszcza że nie zatrudniali drugiej Au Pair. Zresztą na zakończenie okazało się że szukają Francuskiej Au Pair bo dziewczynki chodzą do francuskiej szkoły i w sumie to szkoda że nie jestem francuską. Pożegnaliśmy się.

#Match7

Mój Perfect Match.. Szczęśliwa siódemka, o której opowiem wam już niedługo!

Ciao!
Wszystkie Pre - Matche
11:27

Wszystkie Pre - Matche