3 stycznia 2016

7 Months! Death Vally & Higway One.
11:30

7 Months! Death Vally & Higway One.


Cóż mogę powiedzieć trochę się rozleniwiłam. A to, że właśnie pisze posta jest tylko i wyłącznie zasługą tego, że pracowałam w sylwestra. I dziś w nowy rok kiedy wszyscy moi znajomi leczą kaca w łóżku ja mam dzień wolny i jestem niemiłosiernie trzeźwa. Niezaprzeczalnym faktem jest, że trochę czasu minęło.. W sumie sama nie wiem czym to jest spowodowane, ostatnio miewam trochę szalony czas, najpierw wakacje, potem chwila przerwy gdzie pracowałam jak szalona, grudzień cały pod hasłem rodzinne wakacje w Tahoe i LA. I tak jakoś doszliśmy do roku 2016. Ale nie ma co gdybać. Leń jestem leń.

Kolejna rocznica 7 miesięcy w USA z tej okazji chyba czas napisać jakiś post. Podsumowania nie będzie chociaż wiem, że zazwyczaj takie się najchętniej czyta.  Ale cóż wam mogę powiedzieć nic więcej niż przy ostatnim podsumowaniu. Wciąż cholernie szczęśliwa, wciąż kochająca życie tutaj wciąż pytająca za co trafiła na taką rodzinę i wciąż przerażona powrotem do szarej Polskiej rzeczywistości. O takie podsumowanie podsumowania!  Podsumowania całego roku też nie będzie. Bo jedyne co mogę o nim powiedzieć, to że był to najlepszy w całym moim życiu, a Au Pair najlepszą decyzją jaką mogłam podjąć. 
Ostatnio pisałam, że czeka mnie intensywny czas! No cóż jak widzicie przetrwała, przetrwałam Yosemite, przetrwałam wakacje.( przetrwałam nawet rodzinne wakacje!)  Miałam masę zabawy i chociaż w poniedziałek faktycznie chciałam sobie walnąć w łeb bo ciężko było wrócić ale na pewno było warto! Czas planować kolejne wakacje. Chociaż wykorzystałam już 8 dni to wciąż pozostało mi 10 czasami się te overnight przydają :) Ale dziś nie o wakacjach nie o Yosemite a o Death Valley i rozsławionej Highway 1. Proszę przygotować popcorn :)

A więc jakiś czas temu wybrałam się z Polsko Turecko Niemiecką ekipą do najbardziej suchego i najcieplejszego miejsca w USA. Na pewno cud natury, na pewno coś jedynego w swoim rodzaju ale fanem tego miejsca na pewno nie zostanę, trochę za sucho i hmm pomarańczowo jak dla mnie. Ale co mi tam oceniać zobaczcie na zdjęcia. Żeby było śmieszniej wróciłam do Death Valley podczas moich wakacji haha.


















Ta cieniutka niteczka na dole to droga. Tak się powspinaliśmy hahha.



Odhaczone jedziemy dalej! Highway 1. Plusem pracujących weekendów jest to, że później mam wolne wtorki a wolne wtorki oznaczają wycieczki z L z którą zawsze jest masa zabawy. W sumie nie wiem czy pracujące weekendy za wolne wtorki to opłacający się interes. Ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Anyway, jeśli jesteście w Californii i jeszcze nie mieliście okazji przejechać tą sławną autostradą do patrzcie co tracicie!!

Zaczęłyśmy od małego spaceru po wybrzeżu który skończył się 2 godzinnym hikiem. Ciężko było przestać robić zdjęcia bo to co natura tam stworzyła naprawdę zachwyca na każdym kroku, dosłownie każdym.







Kolejnym punktem był znany Bixbe Bridge.





Widzicie tą plaże na dole. Wbrew pozorom jest całkiem wysoko. Ale nam zachciało się hiku na dół po pół godziny wciąż byliśmy w połowie i niestety musieliśmy zawrócić bo zaczynało być niemiłosiernie stromo.
Oczywiście żadnych szlaków ani pozwoleń na wspinaczkę tam nie było..


Pfeiffer Beach czyli miejsce gdzie wiało niemiłosiernie, ale kto by się przejmował trzeba się rozebrać do zdjęcia!






Lunch z widokiem na ocean? Dlaczego nie. Tylko cholibka dlaczego nikt mi nie powiedział, że frytki kosztują tam 18$$



Nie bez powodu miejsce które widzicie poniżej jest nazwane McWay Falls. Wierzcie lub nie ale tam naprawdę jest wodospad przyjrzyjcie się!








A oto moja dzielna L.


Już dawno przestałam bawić się w filtrowanie zdjęć, stałam się na to zbyt leniwa więc tak wszystkie zdjęcia z Big Sur jak i ze wszystkich innych miejsc zawartych w tej notce są najprawdziwie prawdziwe. Wiem Big Sur powala.. Okay komu w drogę temu frytki.


Mam zbyt dużo zdjęć i zbyt dużo do opowiedzenia. Więc obiecuję, że postaram się pisać częściej. Już w następnym odcinku Yosemite. A później nadchodzą wakacje, moje własne i te rodzinne!

A teraz biorę auto i jadę kupić skarpetki, które zawsze jakoś magicznie znikają. Na szczęście moi hości są za bardzo skacowani, żeby jechać gdziekolwiek z dzieciakami, więc auto moje i tylko moje! Może wyciągnę kogoś do kina. Trzeba korzystać z wolnego. Bo tak ten weekend mam również pracujący hahha. Od miesiąca nie miałam wolnego weekednu ale to tak dosłownie. Najpierw overnight potem Tahoe, LA i teraz znowu, do Napa się im zachciało. Ale niech piją niech im wyjdzie na zdrowie. Nie ma sensu narzekać haha. Bo już niedługo ekscytujący czas! Szykują się duże podóże. I bolesne pożegnania...

8 komentarzy:

  1. Ale widoki <3 Cudne zdjęcia ;) czym robione?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje! mieszanka nieziemska.Niektóre go pro inne iphonem jeszcze inne moim starym canonem :)

      Usuń
  2. Ale cudowne widoki!
    Jeszcze trochę i może Cię odwiedzę haha :D
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie wpis, hurrrrrra!

    OdpowiedzUsuń
  4. A nie bierzesz pod uwagę przedłużenia programu? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanaiwam się nad tym. ale jeśli przedluze to 6 ewentualnie 9 miesiecy ;)

      Usuń
  5. Ale masz tam pięknie!!! :D Pracujące weekendy są przerąbane, szczególnie jak znajomi gdzieś jadą, a Ty nie możesz się z nimi zabrać :/ Ale widzę, że Ciebie czasem zabierali ze sobą, więc spoko. Podróże za free :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj przepięknie!
      Zdecydowanie przerabane ale na szczęście pracuje 2 weekendy a 2 wolne i zazwyczaj jest to tylko kilka godzin :)

      Usuń